Maziarski, 27.06.2020

 

Ratujmy wizerunek Polski w oczach Ukraińców

 

 

Gdy funkcjonariusze państwa polskiego obrażają i antagonizują przybyszów z Ukrainy czy Białorusi, tym większa odpowiedzialność spada na nas, obywateli.

Trójmiejska „Wyborcza” opisuje przygodę pana Igora, Ukraińca pracującego w Polsce jako kierowca, który został zatrzymany przez drogówkę w Gdańsku. Funkcjonariuszom wydało się (niesłusznie), że ma sfałszowane prawo jazdy, więc go zatrzymali, skuli kajdankami, przetrzymali wiele godzin na komendzie. Poinformowali go, że gdyby był Polakiem, to tylko zatrzymaliby mu dokument, ale jest Ukraińcem, a jak wiadomo, wszyscy Ukraińcy to złodzieje. A w ogóle to powinien się cieszyć, że przydarza mu się to w Polsce, bo na Ukrainie od razu wysłano by go na front w Donbasie. Gdy wreszcie po interwencji ukraińskiego konsula wszystko się wyjaśniło, pana Igora zwolniono, ale chyba nawet nie usłyszał słowa „przepraszam” – przynajmniej nic o tym nie wspomina, opisując zajście.

Tak się nam zmienił polityczny klimat w Polsce. Jeszcze w 2012 roku wspólnie z demokratyzującą się i integrującą z Zachodem Ukrainą organizowaliśmy europejskie mistrzostwa w piłce nożnej, wprowadzaliśmy dla Ukraińców specjalne ułatwienia wizowe i preferencje w uzyskiwaniu pracy w Polsce, później wspieraliśmy ukraińskich żołnierzy bohatersko zmagających się z rosyjską inwazją na wschodzie kraju (w końcu walczyli nie tylko o swoje, ale także za naszą i waszą) – a dziś funkcjonariusz państwa polskiego bez śladów skrępowania komunikuje przybyszowi zza Buga, że „Ukraińcy to złodzieje”.

I nic. Nikt nie wszczyna postępowania dyscyplinarnego, nie kaja się, nie przeprasza, nie organizuje szkoleń dla funkcjonariuszy, jak powinni się zachowywać wobec obywateli innych państw (choć ostatnio sporo jest powodów, by narzekać także na traktowanie przez policję obywateli polskich, ale ten temat zostawmy na inną okazję).

Oczywiście prosty policjant może nie rozumieć całej złożoności świata i uwarunkowań geopolityki. Może nie zdawać sobie sprawy, że od czasów II wojny światowej strategiczna myśl niepodległościowa polskiej opozycji obracała się wokół kwestii pojednania Polaków z narodami ościennymi, zwłaszcza z najliczniejszymi i najsilniejszymi Ukraińcami. Szeregowy funkcjonariusz ma prawo nie uświadamiać sobie, że istnienie niepodległej, demokratycznej i zaprzyjaźnionej z Polską Ukrainy jest kwestią naszego bezpieczeństwa narodowego. I że ze wszystkich sił powinniśmy zabiegać o to, by nasi sąsiedzi postrzegali nas jako naród życzliwy im i przyjazny.

Prosty policjant, celnik czy strażnik graniczny zapewne nigdy w życiu nie słyszał o Jerzym Giedroycu, o paryskiej „Kulturze”, o posłaniu „Solidarności” do ludzi pracy Europy Wschodniej ani o koncepcji proeuropejskiego i prodemokratycznego sojuszu tutejszych narodów zagrożonych przez mocarstwowe aspiracje Kremla. To dlatego tenże policjant tak ochoczo skuwa kajdankami ukraińskiego kierowcę i bez skrępowania komunikuje mu, że „Ukraińcy to złodzieje”. I dlatego strażnik graniczny i celnik tak często demonstruje na granicy pańską butę wobec przybyszów ze wschodu, zwracają się do nich per „ty”, jak do folwarcznych chłopów.

Od tego jednak jest państwo polskie, by dbało o nasze interesy narodowe i pouczało – raz, drugi, setny, a jak trzeba to i tysięczny – swoich funkcjonariuszy, jak mają się zachowywać. Tyle że niestety w ostatnim czasie państwo to zajęte jest „wstawaniem z kolan” i organizowaniem rekonstrukcji historycznych w rodzaju spalenia makiety wołyńskiej wioski przez przebranych za banderowców entuzjastycznych patriotów.

W tej sytuacji ciężar odpowiedzialności spada na nas – obywateli. To my sami powinniśmy się zorganizować i w ramach dyplomacji obywatelskiej czy ludowej zademonstrować Ukraińcom i przedstawicielom innych narodów ościennych, że Polska to kraj zamieszkany przez sympatycznych i życzliwych im ludzi.

 

koduj24.pl